dziecko

Druga strona kamienia. Smok staje jak wryty. Przed nim rozciąga się wielka pajęczyna, w której uwięziony jest Karaluch. Pajęczyna z jednej strony umocowana jest do suchego źdźbła trawy, z drugiej do grubej łodygi jakiejś rośliny.

SMOK - Karaluchu!

KARALUCH - To ty, Smoku? Jednak znalazłeś mnie. Ale chyba nie na długo. Zdaje się, że już ci nie będę mógł towarzyszyć.

SMOK - Co się stało?!

KARALUCH - To, co widzisz. Uciekając na oślep przed Szerszeniem wpadłem prosto w tę pajęczynę i... złapałem się. Od razu przybiegł jej właściciel, solidnie mnie omotał i zostawił sobie na kolację.

SMOK - Któż to taki?

KARALUCH - Pająk. Pająk Krzyżak, gwoli ścisłości. Muszę jednak przyznać, że dla mnie to żadna różnica.

SMOK - Ale przecież nie mogę cię tak zostawić! Poczekaj, spróbuję cię uwolnić.

KARALUCH - Gdy tylko dotkniesz pajęczyny, Pająk zaraz tu przybiegnie. A to kawał drania. Lepiej pożegnaj się ze mną i sobie pójdź. Pająk wspominał, że brak mu kogoś na śniadanie. Wolałbym, żebyś nie był drugi w kolejności.

SMOK - Dobra, dobra. Zamiast mówić głupstwa, daj mi pomyśleć. Do kolacji jeszcze daleko.

KARALUCH - Owszem, Krzyżak na razie uciął sobie drzemkę. Ale siedzi tam, na górze. I w każdej chwili może się obudzić. Naprawdę, lepiej będzie, jeżeli sobie pójdziesz.

SMOK (ogląda źdźbło trawy, na którym trzyma się pajęczyna) - Wiesz co, ta pajęczyna nie wygląda mi na zbyt solidnie umocowaną. Przynajmniej z jednej strony. To źdźbło chyba naprawdę jest bardzo kruche. Spróbuję.

KARALUCH - Co chcesz zrobić?

SMOK - Otóż tak się składa, że jestem też trochę głodny. Co prawda, wolałbym świeżą zieleninę, a nie siano, ale trudno, nie będę wybredny.

KARALUCH - Chcesz przegryźć tę łodygę? Ale pająk zaraz tu będzie. Nie zdążysz.

SMOK - Zdążę. Mam ostre zęby.

Podchodzi do źdźbła i zaczyna je przegryzać tuż przy ziemi. Źdźbło zaczyna się chwiać. U góry pajęczyny pojawia się Pająk.

PAJĄK - Te, koleś, co ty tam robisz?!

Smok nie odpowiada, trawa chwieje się coraz bardziej. Pająk zaczyna schodzić po pajęczynie.

PAJĄK - Zostaw to! Mówię ci, nie rusz! Jak cię złapię...

W tym momencie podgryzione przez Smoka źdźbło się przewraca. Pajęczyna rwie się i plącze. Karaluch uwalnia się, natomiast Pająk zostaje uwięziony pod pajęczyną, gdzie miota się ze złością.

PAJĄK - Moja piękna pajęczyna! O, łajdaki! Nie daruję! (zaplątuje się coraz bardziej) Co ja teraz zrobię? O, czekajcie, już ja wam pokażę!

SMOK - Wiesz co? Jednak nie czekajmy. Myślę, że to, co pan Pająk może nam pokazać, nie jest zbyt interesujące.

KARALUCH - Co do pana Pająka, to myślę, że nie musimy się go teraz zbytnio obawiać. Na razie ma własne kłopoty. Wygląda na to, że zaplątał się we własne sidła. Jeszcze może się tak skończyć, że sam będzie zjedzony. Na przykład przez swoją małżonkę.

SMOK - To może mu jednak pomóc? Nie chciałbym, mimo wszystko, żeby tak skończył. (woła) Panie Pająku, uwolnić pana?

PAJĄK (całkiem zaplątany) - A spróbuj tu który podejść! Posiekam na drobne kawałeczki! Niech ja tylko któregoś dosięgnę! Przysięgam, że nie popuszczę!

KARALUCH - Ot, i masz odpowiedź.

SMOK - Chyba masz rację. Niektórych nie da się w żaden sposób zmienić. (Karaluch i Smok odchodzą w lewo. Pająk szarpie się, sapiąc ze złością, jednak pajęczyna nie ustępuje)

PAJĄK - Do licha, moja żona się zjawi za piętnaście minut. Muszę się jak najszybciej uwolnić, zanim tu będzie, bo inaczej spożyje mnie w charakterze swojej kolacji!

GŁOS PAJĘCZYCY zza sceny - Mój wyborny mężusiu, już jestem!

Światło przygasa.