|
Bileterzy zmienili kubraczki na fraki, tną po oczach zielenią i żółcią cytryny, roznoszą dzwonka śledzia z cebulą pospołu, choćbyś nie chciał, wziąć musisz, inaczej - obraza.
Litery. To rzeźbione, to znów malowane, czasami kute w brązie, w marmur powtykane. Tyle mają szczerości, co płacz na pogrzebie.
Spadkobiercy czekają. Czasem z zapomnienia tęsknotę ktoś poczuje, serce załopocze zanim ręka w kieszeni nie spotka monety.
Tak, dobra jest cebulka z kotletem na stypie. Stół, jak klepsydra, czarną obwiedziony ramą. Smutek wchodzi pod rzęsy, gdy kotlet przeżuty. Głodny żałować może tylko swego głodu. Dzieci gryzą lizaki, wzlatują nad stołem, lśni powaga i świeżo wyczyszczone buty.
Łysina pani domu odbija talerze, każdy przyozdobiony gałązką jedliny, jutro będzie szczypiorek, kawa, chleb ze smalcem. Za tydzień znów pójdziemy marmur wyszorować.
Więc portrety rodowe na wysoki połysk, galeria w meblościance, Foto-Nasierowski. Wujek stoi na baczność, a babcia na spocznij - - niezbędne dopełnienie kolekcji kryształów.
Tak, kogoś tu brakuje, lecz za przykry widok dzieci krzyczą po nocach, wisielec się buja, zresztą lepiej nie mówić, nigdy go nie było.
Znicza też nie zapalaj. Wystarczy zapałka.
|
Comments powered by CComment